|
Moja przygoda z fretkami, zaczęła się od Muszolka – w lipcu. To była moja nie nasza fretka.
To były wakacje, jeszcze się wtedy uczyłam. Poszłam do pracy sezonowej, zbierałam czereśnie.
Gdy się skończył sezon miałam iść na miasto, kupić co niezbędne i takie tam.
Po drodze był sklep zoologiczny, weszłam i zobaczyłam jak w sianku zwinięta w kuleczkę leży najcudowniejsza istota na ziemi,
te piękne świecące oczka i nosek jak guziczek, nawet nie wiedziałam że to nazywa się fretka.
Zrezygnowałam z zakupów, od razu wróciłam do domu i zaczęło się męczenie rodziny.
Po tygodniu dostałam zgodę :)
Tak zaczęła się moja wciąż trwająca przygoda z fretkami.
Muszolek był malutki, nawet jak na fermiaka, mieścił mi się w dłoni, miał zaledwie 6 tygodni.
Może to zabrzmi źle: kocham moje wszystkie fretki, ale Muszu zajmuje najwięcej miejsca w moim serduchu
(On i Ryś, może dlatego że pierwsze, ale że były ze mną tak krótko)
Tu nie chce pisać jaki był wyjątkowy, uwierzcie mi na słowo – BYŁ
Ale pochodził ze złego miejsca, był źle odżywiany, odłączyli go od mamy za szybko
Był samczykiem, który ważył zaledwie 800g, nasze wspólne życie polegało na nieustającym maratonie między domem, a kliniką.
Każdą infekcje, nawet tą najdrobniejszą przechodził ostro.
Udawało nam się go wyprowadzić, po to by po kolejnej był jeszcze słabszy – aż w końcu go zabrakło o mój świat rozsypał się na kawałki ;(
Dlatego jeśli planujesz zakup fretki do edukuj się!!!
Bazuj na informacjach powtarzających się w kilku źródłach.
Zanim „uratujesz” następnego 6 tygodniowego maluszka ze sklepu zoologicznego,
pomyśl że na jego miejsce przyjdzie kilka następnych za wcześnie od mamy zabranych maluszków